Wielkie Bitwy Morskie: Trafalgar – recenzja

Na początku kwietnia ukazał się na naszym rynku pierwszy komiks z nowej serii prosto od Scream Comics. Zapewne kojarzycie to wydawnictwo, z komiksów z uniwersum Predatora i Obcego, opowieści o lotnikach walczących podczas II Wojny Światowej czy świetnej sagi opowiadającej o potężnych Metabaronach. Nowa seria już jak możecie po tytule wpisu nosi nazwę Wielkie Bitwy Morskie. Opowiada ona o największych bitwach morskich jakie zostały stoczone od czasów starożytnych do II Wojny Światowej. Oryginalnie komiks był wydawany przez francuskie wydawnictwo Editions Glenat, więc jak poszukacie informacji o innych tomach, to zobaczycie, że jest na co czekać m.in. bitwa pod Texel, zatopienie Bismarcka czy bitwa Jutlandzka.
Jako osoba interesująca się historią wojskowości nie mogłem przejeść obok tego tytułu obojętnie, a że już jestem po obronie to na spokojnie mogłem nadrobić zaległości. Więc nie przedłużając zapraszam Was do zapoznania się z moimi wrażeniami po lekturze bitwy pod Trafalgarem w wydaniu komiksowym.

Recenzję pozostałych komiksów z serii Wielkie Bitwy Morskie znajdziecie pod poniższymi linkami:
Wielkie Bitwy Morskie: Bismarck – recenzja

Wielkie Bitwy Morskie: Cuszima – recenzja

Sam komiks nie jest długi, gdyż liczy zaledwie 50 stron. Wydarzenia śledzimy z perspektywy tak francuskiej jak i angielskiej, choć za głównych bohaterów komiksu należy uznać tych pierwszych. Akcja rozpoczyna się 18 września w Kadyksie, gdzie na kotwicy stoi francuska flota. Tam poznajemy kapitana Lucasa dowódcę okrętu Redoutable, który stara się przekonać głównodowodzącego francuską flotą admirała Villeneuve’a, aby okręty podniosły kotwice i wreszcie wypłynęły w morze. Admirał pozostaje nieugięty, gdyż jego zdaniem nie ma oficjalnych rozkazów opuszczenia Kadyksu, więc nie zmierza niepotrzebnie ryzykować. W tym samym czasie poznajemy trzech francuskich marynarzy służących na Redoutable. Dwóch z nich służy we francuskiej marynarce już od dłuższego czasu, więc dla nich obecna sytuacja jest darem z niebios, gdyż wreszcie mogą porządnie odpocząć. Ich towarzyszem jest młodzieniec o imieniu Gabriel, jednak wszyscy wołają na niego Żabcio.  Młody rwie się do walki i wierzy, że połączona flota francusko-hiszpańska bez problemu pokona flotę angielską. Towarzysze studzą jego zapał, gdyż na własne oczy widzieli porażkę francuzów pod Abukirem, i opowiadają jak wyglądają bitwy morskie, a okręty wcale nie są niezatapialne, gdyż wystarczy aby kula trafiła w składnicę prochu i wtedy okręt rozlatuje się w mgnieniu oka.  Jednak nie zniechęca to Gabriela i na ochotnika zgłasza się aby pełnić rolę strzelca wyborowego. W tym samym czasie angielska flota płynie przez Atlantyk. Jej dowódca admirał Horatio Nelson, na pokładzie flagowca HMS Victory, mając informacje z Kadyksu oraz świeże rozkazy z Admiralicji przestawia pozostałym dowódcom plany działania. Losy wszystkich bohaterów rozstrzygną się 21 października 1805 r., w bitwie, która przejdzie do historii jako bitwa pod Trafalgarem.

Więc jak wypadła komiksowa adaptacja bitwy pod Trafalgarem? Najpierw zacznijmy od plusów. Na pewno bardzo dobrze wypada strona wizualna komiksu. Co ciekawe jest to jedyny komiks serii, w którym za rysunki nie odpowiada Jean-Yves Delitte lecz Denis Bechu. Na marginesie warto wspomnieć, że Delitte malarzem marynistą Belgijskiej Marynarki Wojennej. Rysunki Bechu jak i jego styl naprawdę przypadły mi do gustu. Postaci są narysowane bardzo dobrze nie są przesadnie realistyczne, ale za razem nie są mocno uproszczone. Również nie dostrzegłem błędów jeżeli chodzi o odwzorowanie umundurowania tak francuskiego jak i angielskiego. Dodatkowo, co bardzo ważne w przypadku komiksów morskich, na rysunkach czuć dynamikę, czy to w ruchach postaci, płynących czy też walczących okrętach. No właśnie okręty, czyli główni bohaterowie tej serii, jeśli chodzi o okręty liniowe to prezentują się one fantastycznie. Czuć ich potęgę i moc dział, a w szczególności HMS Victory, którego możemy podziwiać, na kilku zbliżeniach. Dużym zaskoczeniem było dla mnie rozpoczęcie komiksu, które wydało mi się w pewien sposób wyrwane z kontekstu. Dopiero po przeczytaniu całości i dodatku historycznego zrozumiałem jego sens i muszę uznać to wprowadzenie za bardzo ciekawy zabieg. No właśnie dodatek historyczny. Oprócz komiksu, na samym końcu autor dodał kilkustronicowy dodatek historyczny opisujący ówczesne okręty, sposób walki i przybliżający sylwetki dowódców.
To były plusy teraz niestety czas na minusy, a jest ich parę. Na sam początek objętość komiksu, tak jak pisałem wcześniej liczy on 50 stron, co jest moim zdaniem zbyt małą ilością aby dokładnie opowiedzieć o tej bitwie powinien on liczyć 2 razy tyle stron, a już byłby ideał gdyby miał całe 150 stron, wtedy to byłaby naprawdę pierwszorzędna lektura. No właśnie przechodząc do samej bitwy, przed zakupem dokładnie wiedziałem ile stron liczy komiks, więc sądząc po tytule spodziewałem się, że poświecono jej co najmniej 20 stron. jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że zajmuje ona TYLKO 5 stron. Z czego 1 stronę poświecono ostatnim chwilom Nelsona, 1 to poddanie Redoutable, a trzy pozostałe to sama bitwa. W ogóle można powiedzieć, że cała bitwa została potraktowana wręcz po macoszemu, a jedyne co możemy oglądać to pojedynek HMS Victory i Redoutable. W ogóle nie uświadczymy tutaj innych statków, spodziewałem się że zobaczę w akcji największy statek tamtych czasów czyli hiszpańską Santisima Trinidad, moment przerwania francusko-hiszpańskiego szyku przez podzielone brytyjskie eskadry czy walk poszczególnych okrętów. Myślałem, że zobaczę wielką bitwę morską tak jak zresztą nazywa się ta seria i co powinno mieć odzwierciedlenie w treści komiksu, a zobaczyłem coś zupełnie innego, krótkie starcie dwóch okrętów liniowych. jakby tego było mało zbrakło pokazanie jednego z najbardziej znanych momentów tej bitwy, czyli wywieszeniu na HMS Victory rozkazu Nelsona „Anglia oczekuje, że każdy człowiek wypełni swój obowiązek”.
Nie muszę więc dodawać, że to co powinno być najmocniejszą stroną tego komiksu okazało się jego najsłabszą stroną.

Podsumowując, jest chyba pierwszy komiks od dawna, na którym się tak mocno zawiodłem. Liczyłem na naprawdę ciekawe ukazanie tej bitwy, szczególnie że mało jest komiksów poświęconych żaglowcom epoki napoleońskiej. Nie spodziewałem się jednak, że zobaczę coś takiego, gdyż ciężko to nazwać nawet wycinkiem tej bitwy, ot po prostu starcie dwóch okrętów liniowych.
Tak więc czy polecam ten komiks, nie do końca na pewno nie powinny po niego sięgać osoby interesujące się historią, gdyż na pewno też się na nim zawiodą tak jak ja. Można po niego sięgnąć na pewno ze względu na bardzo ładne rysunki okrętów, może on też stanowić świetny wstęp dla osób, które po lekturze zechcą szerzej poznać bitwę pod Trafalgarem sięgając po lekturę naukową.
Pierwszy tom serii uznaję za falstart i daję jej drugą szansę, liczę, że gdy Sceam Comics wyda kolejny tom opowiadający o bitwie o Midway, będę mógł pisać tyko o pozytywnych rzeczach.

Wielkie Bitwy Morskie: Cuszima – recenzja

2 myśli na temat “Wielkie Bitwy Morskie: Trafalgar – recenzja

Dodaj komentarz